paulasthetic
Subiektywnik wiedeński, część IV (i ostatnia) | Subjectour in Vienna, part IV (and the last)
Zaktualizowano: 7 sty 2021
Wyjazd z Bratysławy przebiegł zgodnie z planem – najpierw poranne bieganie, potem dojazd na dworzec i po chwili już byliśmy w Wiedniu. Zostało nam tylko dotrzeć do hostelu. W takich momentach dziękuję ludziom, którzy opracowali mapy.
I tak sobie myślę, że gdybym mieszkała w Wiedniu, nie chciałoby mi się siedzieć w domu. Ponad wszystko będę zachwycać się czystością tego miejsca. Żadnych latających ulotek, papierków i śmieci. (No dobrze, raz trafiliśmy na wędrujący samotny sandał, który za każdym razem gdy go mijaliśmy, leżał w innej pozycji. Ale to tyle.) Do tego te wszystkie małe dzieła sztuki w postaci pomników, które wydawały się prawie żywe, gdy oświetlone zachodzącym słońcem podczas golden hour. Nawet z przeładowanymi plecakami, podróż do naszego lokum przypominała zaplanowaną wycieczkę z biura podróży dzięki otaczającym nas z każdej strony wysokim, zdobnym kamienicom utrzymanym w nienagannym stanie. Uwielbiam wysokie, stare budynki i gotyckie gmachy. Dla mnie raj.
Uważam, że sztuka powinna być stosunkowo dostępna dla szerszej publiczności, dlatego z czystej oszczędności i zamiłowania do architektury (które wzrosło po ostatniej wizycie w Schonbrunn – ci, co czytali poprzedni Subiektywnik wiedzą, o czym mówię) mieliśmy w planach zwiedzanie Votivkirche – piękny, biały kościół wotywny ze strzelistymi dachami. Przedtem jednak chcieliśmy wpaść do Narrentrum, czyli tzw.: „wieży szaleńców” wraz z Muzeum Patologii Anatomicznej. Było zamknięte pierwszego dnia….. i tak samo tym razem. Spóźniliśmy się 10 minut przed zamknięciem dla zwiedzających. Nawet się upewniliśmy, dzwoniąc domofonem na recepcję. Jedyne, co mogliśmy zrobić w tej sytuacji to pocałować klamkę i szukać pocieszenia w murach akademii medycznej, które otaczały muzeum.
Życie bywa czasem na tyle poważne, że należy je sobie uprzyjemnić od czasu do czasu czysto dziecięcą rozrywką. Plac akademii doskonale spełnił to zadanie. Z zamiłowania do wszelkiego rodzaju iluzji wypróbowaliśmy pryzmat, szkło zniekształcające wizję i lustro – z tego wszystkiego najbardziej przypadło mi do gustu to ostatnie.
Następny był Votivkirche – miejsce jak z bajki. Na zewnątrz wszechobecna zieleń z równo przystrzyżonym trawnikiem i dającymi cień w gorący dzień drzewami, wewnątrz cała feeria barw zapewniana przez witraże. Widowisko samo w sobie. W kontraście do Stephansdome; tym razem Stephansplatz nie przypominał lokalizacji z thrillera – oświetlona z każdej strony katedra i jej wykonane z najwyższą dbałością o szczegóły cztery ściany zachęcały do zwiedzenia wnętrza. Pozwólcie jednak, że ujmę to w tej sposób – moim faworytem nadal jest Votivkirche. Wieczór spędziliśmy na przypadkowym koncercie skrzypcowym na placu, spacerze przez Museums Quartier i pałac Sisi, (mówiłam już, że uwielbiam Wiedeń za to, że na każdym kroku można się natknąć na sztukę?) lodach oraz wizycie w Billi. (Jeśli są tu jacyś weganie, niech wiedzą, że koniecznie muszą spróbować „paluszków rybnych” i „steka” firmy Vivera; a jeśli mają trochę czasu – polecam Swing Kitchen).
Zbliżając się do końca, powiem tylko tyle: jestem naprawdę wdzięczna, że miałam okazję spróbować najsmaczniejszej cynamonowej bułeczki, podanej przez przemiłą panią z piekarni nad metrem, po której było widać, że praca sprawia jej przyjemność. Jej zadowolenie i ta bułeczka to był najmilszy dodatek do tego dnia, który uprzyjemnił mi całą podróż.
A było co uprzyjemniać.
Gdyby nie to, że miałam obok siebie mojego wspaniałego kompana do długich i krótkich życiowych podróży, duolingo pod ręką, które trzyma mnie poznawczo przy zdrowych zmysłach skutecznie odwracając uwagę od rzeczywistości, przystanek w Krakowie na pyszny ramen w Pod Norenami i wyżej wymienioną bułeczkę, to bym straciła resztki świadomości przez tę przypadkową stłuczkę na drodze, która spowodowała opóźnienie o jakieś półtorej godziny. Po wyjściu z autobusu byłam tak nieprzytomna ze zmęczenia, że nie miałam pewności, czy już jestem na miejscu, czy to jeszcze sen.
W sumie nie miałabym nic przeciwko, gdyby to był sen. Bardzo polubiłam Wiedeń. I zapewne jeszcze tam wrócę. Ale to temat na kolejny Subiektywnik.
Tym akcentem kończę wiedeńską serię moich podróży. Dziękuję Ci, że mi w niej towarzyszyłeś, drogi czytelniku (i daj znać, jak Ci się podobało ;)) Do zobaczenia za tydzień!
(A gdyby ktoś szukał przystępnego miejsca do spania w Wiedniu, polecam Pension Madara, tutaj macie link do Booking. Niesponsorowane. Po prostu niedrogie miejsce z miłym właścicielem. https://www.booking.com/hotel/at/madara.pl.html?aid=397594;sid=cbfe2067089cd73af6a179b86183f697)
***
Our departure from Bratislava went according to the plan - first morning runn, then – bus station and after a while - we were in Vienna. All we had to do was to get to the hostel. At the moments like this, I thank people who have developed maps.
I think that if I lived in Vienna I wouldn’t like to sit at home. Above all else that I’ve seen, I’m thrilled with the cleanliness of this place. No flying leaflets, papers or rubbish. (Well, okay - we found a wandering lonely sandal, which every time we passed it, was placed in a different position. But that was it.) In addition, all those little works of art in the form of monuments that seemed almost alive when lit by the setting sun during the golden hour – I mean, even with overloaded backpacks, the trip to our accommodation was more like a guided tour thanks to surrounding us from all sides high, decorative tenements kept in an impeccable condition. I love tall, old, gothic buildings. Man, it was a paradise for me.
I believe that art should be relatively accessible to the broader audience, which is why out of sheer economy and passion for architecture (increased after the last visit to Schonbrunn - those who have read the previous Subjectour know, what I’m talking about) we planned to visit the Votivkirche - beautiful, white votive church with pointy roofs. Before that, however, we wanted to see the Narrentrum (the "madmen tower") with the Museum of Anatomical Pathology. It was closed on the first day of our trip ... ... and this time too. We were 10 minutes late. We even made ourselves sure by calling the intercom at the reception. The only thing we could do in this situation was to kiss the door handle and seek consolation in the walls of the medical academy that surrounded the museum.
Sometimes life is gets so serious that it should be enjoyed from time to time with purely children's entertainment. The academy square fulfilled our need totally. Out of passion for all kinds of illusion, we tried a prism, vision-distorting glass and a mirror - which I liked the most.
Next was Votivkirche - a place out of a fairy tale. Outside - the ubiquitous greenery with a trimmed lawn and trees, inside – the whole rainbow of colors provided by a stained glass windows. The show itself. In contrast to Stephansdome; this time Stephansplatz didn’t resemble the location from the thriller - the cathedral lit from every side with sunshine, revealing the walls made with the utmost attention to detail encouraged to explore its interior. And let me put it this way - my favorite is still Votivkirche.
We spent the evening listening to a random violin concert on the square, walking through the Museums Quartier and Sisi Palace, (have I already mentioned that I love Vienna for being a piece of art itself?) eating ice cream and a visiting Billa. (If there are any vegans here, I want to let them know that they must definitely try Vivera's "fish fingers" and "steak"; and if they have some time - I recommend Swing Kitchen and their awesome burgers.)
Approaching the end, I will only say: I am really grateful that I had the opportunity to try the tastiest cinnamon roll, served by the lovely lady from the bakery next to the subway, who seemed to really like her job. Her satisfaction and this bun was the nicest addition to that day, which made the whole trip much more pleasant for me.
And I needed it so much.
If didn’t have my wonderful companion for long and short life journeys next to me, a duolingo in my hand that has kept me cognitively conscious and at the same time distracted me from reality, a stop in Krakow for a delicious ramen in Pod Norenami and the aforementioned bun I would lose it all because of this accidental bump on the road that caused an hour and a half delay. After leaving the bus, I was so tired that I wasn’t entirely sure if I was already at home or if it was still a dream.
After all, I wouldn't mind if it was a dream. I really liked Vienna. And I will probably go back there again. But this is a subject for another Subjectour.
With that, I finish this Viennese series of my journey. Thank you for your company, dear reader (and let me know if you liked it;)) See you next week!
(And if someone is looking for an affordable place to sleep in Vienna, I recommend Pension Madara. Not sponsored. It's just an inexpensive nice place with a kind owner: https://www.booking.com/hotel/at/madara.pl.html?aid=397594;sid=cbfe2067089cd73af6a179b86183f697)