paulasthetic
Subiektywnik, część II – podbój Bratysławy | Subjectour, part II – the conquest of Bratislava
Opowiem Ci o czymś, posłuchaj. Nigdy nie lubiłam ćwiczyć. Nie cierpiałam wręcz. Kiedy widziałam piłkę, uciekałam (i uciekam do tej pory, nie lubię sportów zespołowych). Ale w pewnym momencie na mojej drodze ktoś postawił ciężarki. Potem buty do biegania. Strój sportowy. Zaczęłam ćwiczyć i… trwa to już tak 6 lat. Jeśli nie chcesz skończyć jak ja, to nawet nie zaczynaj.
Te moje ćwiczenia zaprowadziły mnie w Bratysławie do pięknego jeziora w środku miasta, otoczonego specjalnie wyprowadzonymi ścieżkami dla biegaczy. Biegałam tam więc codziennie przez 4 dni mojego pobytu. Do tej pory wspominam zapach ostrego porannego powietrza i padające na moją twarz pierwsze promienie słońca. Drugiego dnia naszego wyjazdu tak nas to oszołomiło, że pomyliliśmy klatki schodowe do mieszkania naszych znajomych, u których nocowaliśmy (pozdrawiamy serdecznie, Ondrej i Kristina <3).
Internet w obfituje porady typu: „10 rzeczy, które MUSISZ ….” – ale jako, że w dzisiejszej kulturze hołdujemy indywidualizmowi, a ja temu przyklaskuję, pierwszym przystankiem były ruiny zamku Devin. Uwielbiam ruiny. Zwłaszcza te, ulokowane w malowniczej okolicy na górce, z której rozpościera się widok na wzgórza i jeziora. Wiedziałam, że to będzie udana wycieczka, ale w momencie, gdy natknęłam się na zagubioną w lesie naklejkę z napisem „czytam, więc jestem” – przepadłam (cóż lepszego mogłoby się przydarzyć książkoholikowi w takim miejscu? Chyba tylko lektura opakowana szczelnie w papier prezentowy). Zostałam obdarowana piękną pogodą i bukiecikiem polnych kwiatów przez dżentelmena, którego mam przyjemność nazywać swoim partnerem (tak, wiem, że to czytasz). Ale piękne widoki i spacery pobudzają apetyt, więc kolejnym punktem naszej podróży było Stare Miasto, obok którego znajdowała się restauracja na dachu, gdzie zjadłam najlepsze w swoim dwudziestosześcioletnim życiu frytki z batata (mowa tutaj o Regal Rooftop).
Na frytkach nie poprzestaliśmy – zaraz potem zahaczyliśmy o FOODSTOCK Bratislava, gdzie zadowoliliśmy swoje kubki smakowe pierożkami gyoza, zupą miso i słodkimi orzechami włoskimi (i o ile gyoza okazały się prawdziwą przyjemnością dla podniebienia, tak miso już niekoniecznie – zresztą, jeśli kiedyś będziecie mieli okazję, wpadnijcie na pierożki i sami oceńcie). Nasza podróż kulinarna zakończyła się w lodziarni Andersen Ice Cream Bratislava, gdzie miałam okazję zjeść po raz pierwszy od swojej wizyty w Rzymie prawdziwie smaczne wegańskie lody czekoladowe.
W przerwie między jedzeniem wybraliśmy się na spacer po starówce w trosce o nasze pełne żołądki. Urocze skwerki, zawieszone w prawie każdej pomniejszej uliczce tematyczne dekoracje, a nawet rozstawione na jednym z placów szachy sięgające mi do pasa - takimi atrakcjami wabi Bratysława. Znajdzie się też coś dla fanów przyrody i świętego spokoju – spacer nad Dunajem podczas golden hour i sad Janka Krala w połączeniu mają działanie wręcz terapeutyczne. Szczerze polecam.
Za tydzień – dalszy ciąg Subiektywnego podboju Bratysławy, a konkretnie o tym, jak utknęliśmy nad jeziorem. Do zobaczenia w następną Osobistą Środę!
***
I want to tell you a story, just listen. I never liked exercising. I hated it. When I saw the ball, I ran away (and still I run away, I don't like team sports). But at some point someone has put weights on my way. Then running shoes. Sportswear. I started exercising and ... it’s been 6 years since then. If you don't want to end up like me, don't even start.
These exercises led me in Bratislava to a beautiful lake in the middle of the city, surrounded by specially marked paths for runners. So I ran there every day for 4 days of my stay. Until now, I remember the smell of sharp morning air and the first rays of sun falling on my face. On the second day of our trip, we were so stunned that we confused the staircases to our friends apartment we stayed with (greetings, Ondrej and Kristina <3).
The Internet is filled with tips such as "10 things you MUST ..." - but as we adore individualism in today's culture, and I applaud it, so the first stop was the ruins of Devin Castle. I love ruins. Especially those located in a picturesque area on a hill, where you can admire the view on hills and lakes. I knew that it would be a successful trip, but when I came across a sticker lost in the forest with the slogan "I read, therfore I am" – I was lost (is there anything better, that could happen to a bookworm in such a place? Only a book wrapped tightly in gift paper I suppose) . I was gifted with beautiful weather and a bunch of wild flowers by a gentleman that I have a pleasure to call my partner (yes, I know you’re reading this). But the beautiful views and walks stimulate the appetite, so the next stop of our trip was the Old Town, with a rooftop restaurant nearby, where I ate the best sweet potato fries in my twenty-six years (Regal Rooftop).
We didn't end at fries - soon after that we stopped at FOODSTOCK Bratislava, where we satisfied our taste buds with gyoza dumplings, miso soup and sweet walnuts (and if gyoza turned out to be a real pleasure for the palate, miso – not necessarily. Anyway, if you ever have a chance, drop by for dumplings and rate it yourself). Our culinary journey ended in the Andersen Ice Cream Bratislava, where I had the opportunity to eat truly tasty vegan chocolate ice cream for the first time since my roman holidays.
In the break between eating sessions, we went for a walk around the old town out of concern for our full stomachs. Charming squares, themed decorations placed in almost every minor street, and even chess set up in one of the squares (big enough to reach my waist) - Bratislava attracts with such attractions. Fans of nature and peace of mind can also find something for themselves - a walk over the Danube during golden hour and Janek Kral’s garden have really therapeutic effect. I highly recommend.
Next week- the continuation of the Subjective conquest of Bratislava and how we got stuck by the lake. See you on the next Personal Wednesday!