paulasthetic
Kroniki Kazimierza (2020) - część II | Kazimierz Chronicles (2020) - part II
Ja zaczynam poranki – Jakub kończy wieczory.
W weekendy nie ćwiczę (nie wliczając w to porannej jogi co sobotę). Po rozciąganiu – obowiązkowo kawa.
W styczniu dni zaczynały się jeszcze dość mrocznie, więc pierwsze co zrobiłam po przebudzeniu to zapalenie świeczek i czekanie na kawę.
A kiedy światło wdarło się do pokoju na tyle, żeby oświetlić chociaż skrawek kanapy, zaczęłam czytać. Nie czytałam od dawna. „W pogoni za słońcem” – książka, która uciekała mi równie szybko, co opisane w niej światło słoneczne – wciągnęła mnie na tyle, że nie zauważyłam mojego przyczajonego fotografa :D stąd moja uradowana, zaskoczona mina.
Na wyjazdach staram się trzymać zasady: nie planować. Jeśli mam akurat ochotę na spacer, biorę plecak i wychodzę. Jeśli z jakiegoś powodu mam misję na siedzenie w mieszkaniu / chatce / namiocie – gromadzę zapasy i okupuję lokum pod stertą koców.
Tym razem jednak z domu wygoniła nas wizja krętych korzeni wystających z położonego nieopodal wąwozu i humusu w knajpce o wdzięcznej nazwie „Kaslik”.
(No dobra – to drugie wygoniło z domu przede wszystkim mnie, bo humusu sobie nie potrafię odmówić.)
Lubię spokój. Dlatego po rozpłynięciu się nad pierożkami, w towarzystwie trzaskającego z paleniska ognia, musiałam zebrać się sobie, żeby wytoczyć się na wycieczkę w poszukiwaniu jedynego miejsca, która ten spokój oferuje – lasu.
Ale nasze wycieczki nigdy nie są takie „po prostu”. Czasami wpada się na szczenię, które mimo odstraszającej zwykłych przechodniów tabliczki „Uwaga! Zły pies”, okazuje się najlepszą przytulanką, skorą do zabawy. My nie jesteśmy zwykłymi przechodniami, a ja tak zaprzyjaźniłam się z tą domniemaną bestią, że gdy chciałam odejść, objęła moje przedramię łapami i nie chciała mnie puścić. Pobłogosławiona przez psa, mogłabym równie dobrze wracać do domu – dzień zaliczony, pełnia szczęścia osiągnięta.
Ale zbyt bardzo lubię las. Chrzęszczące pod stopami liście. Zapach kory.
Przywiozłam nawet ze sobą gałązkę, która stoi do dziś w niebieskiej buteleczce na moim parapecie.
Po jakiejś godzinie zmarzliśmy na tyle, żeby móc ogłosić fajrant i zawrócić do domu na gorącą czekoladę.
Nawet określenie „udany” nie wystarcza, by opisać ten dzień.
To będzie jedno z moich ulubionych wspomnień.

I start our mornings - Jakub ends our evenings.
I don't exercise on weekends (except morning yoga every Saturday). After stretching – coffee ( it’s undeniably the best part of my morning ritual).
In January, the days were still quite dark so the first thing I did after waking up was lighting candles and waiting for coffee to brew.
And when the light burst into the room enough to illuminate even a scrap of the couch, I started reading.
I haven't been reading for a while. "Chasing the sun" - a book that was so quick to read as the escaping sunlight described in it - drew me so much that I didn't notice my hidden photographer :mD hence my glad, surprised expression.
During my trips I try to stick to one simple rule: do not plan. If I want to go for a walk, I take my backpack and I’m gone. If for some reason I have a mission to sit in an apartment / hut / tent - I gather supplies and occupy it under a pile of blankets.
This time, however, we were driven out of the house by the vision of the winding roots sticking out of the gorge placed nearby and humus in a place called 'Kaslik'.
(Okay - the second one has driven ME out, because I can't say no to humus.)
I like peace. Hovewer, after melting over delicious dumplings, in the company of fire crackling from the fireplace, I had to get myself together and roll out to look for the only place that offers this peace I wanted so badly - the forest.
But our trips are never "just trips". Sometimes you run into a puppy who, despite the repelling sign: "Attention! Bad dog ” turns out to be the best cuddly pet to play with. We aren’t ordinary passers-by, and I became so friendly with this so – called beast that when I wanted to leave, it put its paws around my forearm and refused to let me go. Blessed by the dog, I might as well go home - day passed, full happiness achieved.
But I like the forest too much. Leaves crunching under the feet. The smell of bark.
I even brought with me a branch that still stands in a blue bottle on my windowsill.
After an hour or so we were cold enough to be able to decide that we’re done for today and return home for a mug of hot chocolate.
Even the term 'successful' isn’t enough to describe this day.
This will be one of my favorite memories.